Nawigacja |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Brazylia - Boca da Valeria |
|
|
Brazylia
Kolejna miejscowoscia na trasie naszej wyprawy po Amazonce byla mala wioska indianska zwana Boca da Valeria, oddalona o jakies 1300 km od oceanu
Nazwa ta znaczaca "Ujscie Valerii" zwiazana jest z jej polozeniem, bo wlasnie przy ujsciu rzeki Valeria do Amazonki rozlozyla sie ta osada
Boca da Valeria
W Boca da Valeria zamieszkuje ok 120 osob i znajduje sie w niej jedynie kilka domow, a ludzie prowadza tam tradycyjne proste zycie jakie prowadzili ich przodkowie
Wioska ta jest typowym przykladem tysiaca innych rozsianych po calej Amazonii, choc jej mieszkancy zaadoptowali pewne aspekty zachodniej cywilizacji, jak chocby lodki motorowe czy tez styl ubierania sie
Rowniez styl budownictwa jest europejski, choc przystosowany do ciaglych zmian w poziomie rzeki
Wiekszosc budynkow umieszczona jest bowiem na wysokich palach, co chroni cala powierzchnie mieszkalna od zalania
Przy brzegu zauwazylismy tez kilka zabudowanych lodzi, ktore uzywane sa do przywozenia towarow z wiekszych miast, jako ze w Boca da Valeria nie ma drog i jedyny transport odbywa sie szlakiem wodnym
Oczywiscie nie ma tam zadnego portu dostosowanego do przybywajacych w to miejsce pasazerskich statkow, ale jest mala przystan gdzie moga przybijac tendry
Natomiast statki zostaja zakotwiczone na Amazonce, stanowiac widok, ktorego podobno bardzo przestraszyli sie tamtejsi mieszkancy, gdy zdarzylo sie to po raz pierwszy, kiedy jeden z nich musial sie tam zatrzymac w celu naprawy defektu
Potem wszystko sie zmienilo i teraz podczas takich odwiedzin do wioski sciaga cala gromada mieszkancow okolicznych osad, bo jest to dla nich nie tylko rozrywka ale i mozliwosc zarobku
Jednym ze sposobow jest organizowanie wycieczek po rozlewiskach rzeki Valeria, bedacych podobno duza atrakcja, wiec i my skusilismy sie na jedna z nich
No i wkrotce znowu znalezlismy sie na wodzie zostawiajac za soba ta malowniczo polozona wioske
Na szczescie nasza lodka miala daszek, wiec w jako takim komforcie moglismy podziwiac otaczajaca nas ciekawa scenerie
Jak widac na zdjeciach, rzeka miala dosc wysoki poziom, wiec cala nadwodna czesc dzungli zanurzona byla w wodzie
Dzieki temu lodki mialy mozliwosc swobodnego poruszania sie po powierzchni, a my mielismy tylko nadzieje, ze nie wyskoczy na nas z wody jakas glodna anakonda
Niektore drzewa wyrosly do dosc poteznych rozmiarow, choc czasem trudno bylo powiedziec czy to jedno drzewo z kilkoma pniami czy ich cala blisko siebie rosnaca grupa
Po chwili jazdy wsrod lasu wydostalismy sie na otwarta przestrzen, a tam czekala na nas wspaniala niespodzianka w postaci ogromnej powierzchni wodnej pokrytej poteznymi liscmi
Byly to liscie rosliny nalezacej do rodziny lilii wodnych, a zwanej "victoria amazonica" czyli wiktoria amazonska lub krolewska, ktora jest roslina wodna o charakterystycznych wielkich lisciach o podniesionym brzegu i bardzo duzej wypornosci
Liscie te siegajace do 3 metrow srednicy, plywaja po wodzie mogac uniesc do kilkudziesieciu kg wagi, a trzymane sa przez lodygi majace do 8 metrow dlugosci
Byl to naprawde niesamowity widok i udalo sie nam nawet zobaczyc kilka kwiatow, ktore kwitna tylko 48 godzin, majac w pierwszym dniu bialy kolor, a nastepnego dnia rozowieja i po zapyleniu znikaja pod woda
Oczywiscie wszystko to stanowilo dla nas nie lada atrakcje , ale niestety co dobre szybko sie konczy, wiec wkrotce trzeba bylo wracac do wioski, gdzie jak widac przybyl nastepny tender, a na brzegu az sie roilo od turystow
Po dotarciu do ladu postanowilismy rozgladnac sie dookola, a jak sie okazalo miejscowa ludnosc przygotowala dla nas wiele lokalnych ciekawostek
Jedna z nich byla mala, ale za to bardzo kolczasta rybka pieknie wyeksponowana na ogromnym lisciu lilii wodnej
Z kolei w poblizu wystawiona byla nastepna, ale tym razem duzo wieksza ryba, ktorej w wodzie mozna byloby sie juz przestraszyc
Na trawie przy drewnianym pniu znalezlismy natomiast przedstawiciela lokalnych ssakow jakim byl ten bardzo przystojny choc troche jak po imprezie wygladajacy leniwiec
Jak sie dowiedzielismy zwierzeta te maja bardzo spokojne charaktery i sa wychowywane jako zwierzatka domowe, wiec nic dziwnego ze co drugie dziecko je nosilo, a te najladniej ubrane w tradycyjne indianskie stroje pozowaly z nimi do zdjec
Oczywiscie odbywalo sie to za mala oplata, ale poniewaz nie byl to wielki wydatek, wiec skusilismy sie na kilka fotografii
Mozna bylo nawet wziac na rece takiego malucha, ktorego siersc mimo ze wygladala dosc ostro to byla nadwyraz mieciutka, a on caly byl bardzo przytulny i jedynie dlugie pazury mialy troche odstraszajacy wyglad
Kolejne egzotyczne stworzenie z ktorym mozna bylo sie tam zaprzyjaznic byl kolorowy tucan, choc stajac z nim oko w oko dobrze bylo miec okulary, bo nigdy nie wiadomo co takiemu ptaszysku i to jeszcze z takim wielkim dziobem, moze strzelic do glowy
Po naszym bardzo ciekawym spotkaniu z lokalna, egzotyczna fauna ruszylismy na spacer wzdluz wioski
Byla ona troche podmyta przez wysoki poziom wody, ale dzieki ustawionym drewnianym pomostom, dalo sie tamtedy przejsc sucha noga
Jednym z wiekszych i bardziej malowniczych obiektow we wsi bylo niebieski dom pod ktorym jak przed barem siedziala grupka mezczyzn
Okazalo sie jednak ze bar znajdowal sie w innym, choc rowniez na niebiesko pomalowanym budynku, ktory wlasciwie byl duzym tarasem
Co prawda trzeba bylo do niego wspiac sie po drabince, ale jak widac nawet staruszkom to nie przeszkodzilo i az trudno bylo znalezc wolne miejsce
W koncu jakos sie nam to udalo, wiec spedzilismy tam kilka przyjemnych chwil zapominajac ze jestemy w tak odleglym od cywilizacji miejscu
Po naszym krotkim odpoczynku udalismy sie na dalszy rekonesans, tym razem kierujac sie w strone dzungli
Powoli zaczelismy sie zaglebiac w jej gestwine, rozgladajac sie przy okazji uwaznie czy cos dzikiego z niej nie wyskoczy
Jedyne jednak na co sie natknelismy to kolejne domostwa z kolorowym praniem wiszacym na sznurku
No i znalezlismy jeszcze dwa motory, co bylo o tyle dziwne, ze wioska byla mala i w srodku amazonskiej dzungli, gdzie nie bylo zadnych drog
Jak jednak widac postep wkracza wszedzie i nawet te najmniejsze i zagubione w lesie osady nie sa odizolowane od osiagniec cywilizacji, ktore co prawda pomagaja w codziennym zyciu, ale niszcza przy okazji naturalne srodowisko oraz jego autentycznosc i wiele tradycji
Idac z powrotem wzdluz wioski natrafilismy na jeden z bardziej solidnie zbudowanych budynkow gdzie miescila sie szkola, ktora mozna bylo odwiedzic, bo z okazji przybycia statku dzieci mialy wolny dzien
Oczywiscie szkola byla jednoklasowa, ale miala w zasadzie wszystkie niezbedne rzeczy typu: lawki ze stoliczkami, ksiazki i zeszyty, globus, a nawet komputer, co pozwalalo dzieciom na zdobycie podstawowej wiedzy o swiecie i pewnych umiejetnosci ulatwiajacych i uprzyjemniajacych zycie
Jedna z nich byla umiejetnosc gry w stolowa pilke nozna, dzieki czemu tamtejsi chlopcy mogli rozgrywac zawody z przybywajacymi tam turystami, ktorzy mimo czesto podeszlego juz wieku jeszcze dobrze sobie z tym radzili, wiec gra byla zawzieta i smiechu co niemiara
Tuz obok szkoly znajdowal sie najwiekszy budynek wioski jakim byl kosciol Sw Pawla, ktory zostal ufundowany w 2008 roku
Jak sie jednak mozna bylo spodziewac byl on bardzo skromnie urzadzony zawierajac tylko prosty bialy oltarz z obrazem ostatniej wieczerzy i stojaca na nim postacia Sw Pawla, a jedyna ozdoba byly gdzieniegdzie ustawione kwiaty
Za to widok spod jego bramy byl bardzo piekny i rozlegly i to prosto na mala przystan, gdzie juz zaczely gromadzic sie wracajace na statek tlumy pasazerow
Patrzac z kolei troche w bok, widoczny byl caly rzad domkow na palach, w strone ktorych postanowilismy sie nastepnie udac
Najpierw jednak trzeba bylo zejsc z koscielnych schodow, ktore nie dosc ze strasznie wysokie, co bylo zabojcze na stare kolana, to byly takze oblezone przez lokalne dzieciska
Na szczescie wieza nie byla jeszcze oddana, bo pewnie i tam bysmy sie wdrapali nie zwazajac na to czy bedziemy mogli z niej zejsc
Przed dalsza droga zatrzymalismy sie jeszcze na chwilke przy malym kramie, w ktorym sprzedawane byly lokalne wyroby, gdzie i my zaopatrzylismy sie w mala pamiatke
A to juz jedyna wiejska uliczka wzdluz ktorej wyroslo kilka domow, ktore nie mialy moze zbyt wykwintnego wygladu, ale swoje zadanie spelnialy
Wiekszosc z nich stala nad rzeka i mozna bylo je zwiedzac, ale juz dosc mielismy wspinania sie po schodach i drabinach, wiec tym razem ogladnelismy je tylko z zewnatrz
A to z kolei tradycyjna lodka jaka mielismy mozliwosc plywania po rzece, ktora rowniez za piekna nie byla, ale tez swoje zadanie spelnila
Natomiast przy innym drzewku wyrastajacym z wody trafilismy na lokalna syrene, ktora wlasnie wylonila sie z wody i przywabila do siebie starego satyra
Z kolei od strony dzungli mozna bylo trafic na groznego indianskiego wojownika z zatrutymi strzalami w reku, ale akurat byl w pokojowym nastroju, wiec uszlismy z zyciem
Jeszcze inna przedstawicielka lokalnych mieszkancow prezentowala kolejny szalenie ciekawy i bajecznie kolorowy tradycyjny ubior wykonany z ptasich pior, zwierzecych zebow i pazurow, rzezbionych kamieni oraz nasion i lesnych jagod, ktory uzywany byl przez plemie Tupi, ale jedynie podczac roznego typu rytualow i celebracji oraz przed i po zakonczeniu wojny
Po tym zetknieciu sie z kultura i tradycjami tamtejszej spolecznosci nadszedl czas powrotu, zwlaszcza, ze i wioska sie juz skonczyla, a dalej byla tylko dzungla
Ruszylismy wiec znowu wzdluz nabrzeznych chat, ktore mimo ze staly na slupach to i tak mialy slady poprzedniej powodzi, jako ze podczas sezonu deszczowego poziom wody moze wzrosnac tam nawet powyzej 9 metrow
My bylismy tam na poczatku tego okresu, co widoczne bylo po juz czesciowo zalanym terenie, ale jeszcze nie bylo tak zle, no a najwazniejsze, ze jakos omijaly nas powazniejsze deszcze
W kazdym razie nasze przybycie bylo wielkim swietem dla tamtejszej ludnosci, ktora przywitala nas szalenie goscinnie, a najbardziej cieszyly sie dzieci, od ktoych ciezko sie bylo opedzic
I jeszcze ostatnie spojrzenie na najwieksza dume wioski jaka byl jej nowy kosciol i zabralismy sie do powrotu na statek
Patrzac potem z jego pokladu zauwazyc mozna bylo tylko kilka budynkow wystajacych z dzungli, za to pieknie widoczna byla roznica kolorow obu rzek, brazowej Amazonki i wplywajacej do niej niebieskiej Valerii
Jeszcze kawalek dalej i cala wioska zniknela w tym gaszczu zieleni, ktory wygladal tak niedostepnie, ze az trudno bylo sobie wyobrazic, ze ukryta w niej byla ludzka osada
Dziwne rowniez ze znalazla ona dla siebie plaskie miejsca, bo wiekszosc brzegu stanowily strome urwiska porosniete gestym lasem
Plynac dalej wydostawalismy sie powoli na glowny nurt Amazonki, ktora jak widac rozlewala sie w tym miejscu bardzo szeroko
Widac na niej rowniez bylo dwubarwne pasma wody, ktora nie od razu rozmieszala sie z woda jej doplywu
Nie to jednak bylo najwieksza atrakcja ktora zakonczyla nasz pobyt w Boca da Valeria, albowiem stanowilo ja spotkanie ze slynnymi mieszkancami Amazonki ukrywajacymi sie w jej wodnych czelusciach
Byly nimi rozowe delfiny zwane tez amazonskie delfiny, ktore widzielismy naocznie po raz pierwszy, a ktore naleza do najwiekszych rzecznych delfinow siegajac do 185 kg wagi i 2.55 metra dlugosci, a ich kolor zaadoptowal sie do zabarwienia Amazonki
Inna ciekawostka jaka zauwazylismy zeglujac dalej wzdluz brzegow Amazonki byly kolejne wioski, a w jednej z nich wypatrzylismy nawet prawdziwe boisko do pilki noznej i to lacznie z grajacymi na nich druzynami
Oczywiscie i one byly czesciowo ukryte wsrod gestej dzungli, ale juz nie tak bardzo niedostepnej jak w Boca da Valeria
Zanim zapadl zmierzch udalo sie nam rowniez uwiecznic na zdjeciach ogromne rozlewiska Amazonki wzdluz ktorych plynelismy, ktore od glownego nurtu rzeki oddzielone byly jedynie waskim paskiem gruntu, na ktorym o dziwo rowniez znajdowaly sie jakies chaty
Wkrotce jednak slonce ukrylo sie za horyzontem, a na niebie ukazaly sie ostatnie luny konczacego sie dnia, ktore na pomaranczowo zabarwily plynace po nim chmury
|
|
|
|
|
|
|
|
Dzisiaj stronę odwiedziło już 56 odwiedzający (59 wejścia) tutaj! |
|
|
|
|
|
|
|